Kiedy odnosimy się krytycznie do religii, zwykle podkreślamy, że należy odróżnić defekty Kościoła od samej wiary. Chociaż takie rozróżnienie jest uzasadnione, skłania nas do przeoczenia tego, że wiara często funkcjonuje jak zwykła obsesja, która może doprowadzić człowieka do rozstroju psychicznego. Z czego to wynika?
Silna wiara dowodzi tylko swej siły, nie zaś prawdy tego, w co się wierzy.
Fryderyk Nietzsche
Szansa na poprawę
Margaret, Bernadette i Rose to trzy młode kobiety, które – w wyniku trudnych doświadczeń życiowych i oskarżeń o nieprzyzwoite postępowanie – trafiają do przytułku sióstr Magdalenek.
Nie jest to typowy klasztor, lecz instytucja, która ma pozwolić zdemoralizowanym jednostkom odzyskać dobre imię, zyskując przebaczenie rodziny i społeczeństwa. Podobnie jak patronka ośrodka, grzesznica Maria Magdalena, mają one to osiągnąć dzięki szczerej pokucie. Jak oznajmia siostra przełożona, witając bohaterki filmu Petera Mullana na terenie zakładu: Wyznajemy tu bardzo prostą filozofię. Dzięki modlitwie, czystości i ciężkiej pracy upadli mogą powrócić na łono Jezusa Chrystusa.
Nie chodzi więc o samą pracę fizyczną – która rozpoczyna się o 7 rano, polegając głównie na sprzątaniu, myciu podłóg, praniu i prasowaniu – lecz swoiste oczyszczenie i duchową rehabilitację.
Obsesja wiary
Kiedy odnosimy się krytycznie do religii, zwykle podkreślamy, że należy odróżnić defekty instytucji Kościoła od samej wiary. Chociaż takie rozróżnienie jest częściowo uzasadnione, skłania nas do przeoczenia jednej istotnej kwestii. Mam na myśli to, że wiara często funkcjonuje jak zwykła obsesja, która nie jest niczym jakościowo innym niż np. konsumpcjonizm lub perwersje seksualne.
Z jednej strony wszyscy jesteśmy świadomi, że pogrążanie się w obsesjach, popadanie w stany rozstrojenia psychicznego i zaspokajanie swojej woli sensu przy pomocy kilku fetyszyzowanych zainteresowań jest czymś niebezpiecznym. Jeśli chcemy być psychicznie zdrowi, musimy wieść zbalansowane życie, unikając histerycznej koncentracji na jednym uprzywilejowanym punkcie odniesienia, którego trzymamy się za wszelką cenę. Chociaż wiara niejednokrotnie prowadzi właśnie do czegoś takiego, rozpostarto nad nią parasol ochronny, uniemożliwiając wskazywanie na to, co w niej ewidentnie głupie i szkodliwe.
Kiedy zakonnice organizują w ośrodku pokaz filmu, siostra przełożona wyznaje, że od zawsze kocha kino. Ponieważ jednak obecnie stało się ono narzędziem szatana, odpowiedni tytuł wybrał dla nich Arcybiskup – Dzwony świętej Marii. Robiąc wszystko, aby umysły dziewcząt były przesiąknięte religijną treścią, siostry uważają, aby nie dostało się tam nic innego.
Nauka dyscypliny
Jak wkrótce wychodzi na jaw, przemoc fizyczna i psychiczna, którą stosują Magdalenki, nie prowadzi zgromadzonych w przytułku kobiet do moralnej odbudowy, lecz na skraj wyczerpania i poniżenia. Nadużycia duchownych są natomiast bezkarne, stanowiąc instytucjonalnie usankcjonowane status quo. To wszystko pozostaje natomiast spowite toksycznymi oparami wiary, która jest tu traktowana jak zbiorowa obsesja, uniemożliwiając dostrzeżenie różnicy pomiędzy autentyczną religijnością a brutalną indoktrynacją.
Nawet kiedy wycieńczone pracą bohaterki zasiadają do obiadu, ich uwaga musi zostać pożytecznie zagospodarowana. Na środku staje jedna z nich, głośno odczytując wybraną modlitwę: Każdy dzień mojego życia należy do ciebie, Boże. Każdym działaniem powinienem oddawać ci cześć. Ofiarowuje me czyny twemu najświętszemu sercu i dzięki tej ofierze poświęcam je na twą chwałę. Dlatego będę dążył w mych działaniach do doskonałości. Nie pozwól, mój boski zbawco, by splamiła je bodaj chwila niegodna twego najświętszego serca.
Prawda wiary
Co istotne, obsesyjność wiary rodzi szereg wątpliwości w kwestii samej jej istoty. Chociaż przyjmujemy, że prawda stanowi coś, co potrafi przeciwstawiać się naszym mniemaniom, z prawdą religijną jest inaczej. Utrzymując się w istnieniu przede wszystkim dzięki sztywnej konstrukcji behawioralno-intelektualnych nawyków, wymaga ona ciągłej walki z wątpliwościami i usilnego utwierdzania się w przekonaniu o swojej słuszności.
Chociaż większość dziewczyn w zakładzie już po krótkim czasie staje się gorliwie religijna, nad ich głowami w sypialni widnieją napisy, które przypominają im o tym, w co koniecznie muszą wierzyć: Bóg jest dobry, Bóg jest sprawiedliwy.
Modlitwy, sakramenty, asceza i umartwianie, religijny żargon, kościelne święta, obcowanie z symboliką sacrum, czytanie Pisma Świętego, rozświetlone witrażami katedry – czy gdyby tego zabrakło, wiara by zwiędła? Takie przypuszczenie – które odnajduje potwierdzenie w kompulsywnym, podszytym niepokojem zachowaniu wielu religijnych osób – skłania do konkluzji, że wiara jako obsesja zawsze pozostaje swoistą wiarą w wiarę. Z tego punktu widzenia jasny staje się też argument ateistów, którzy przekonują, że jeśli chcemy dostrzec jej iluzoryczność, nie powinniśmy odwiedzać niewiernych, lecz przyjrzeć się kościołom i zakonom. Kiedy bowiem zobaczymy, jak ogromny wysiłek woli jest tam niezbędny, aby ją podtrzymać, szybko w nią zwątpimy.
Czy gdyby wiara była prawdziwa, a człowiek pozostawał z natury religijny, potrzebowalibyśmy choćby krzyża w pokoju?
Fryderyk Nietzsche (1844-1900)
W wieku dwudziestu pięciu lat, jeszcze przed ukończeniem studiów, został profesorem filologii klasycznej w Bazylei. Przeciwnik Chrześcijaństwa, które określał mianem fetyszyzującej ustępliwość, słabość i moralne manipulacje religii niewolników. Zalecał kult siły, afirmację istnienia i przezwyciężanie własnych ograniczeń (ideał nadczłowieka). Przez całe życie cierpiał na dotkliwe ataki migreny. Przed śmiercią trafił do kliniki psychiatrycznej, swe ostatnie listy podpisując jako Feniks, Dionizos i Antychryst.
Źródła: 1. Fryderyk Nietzsche, Ludzkie, arcyludzkie, przeł. K. Drzewiecki, Nietzsche Seminarium 2010, Łódź-Wrocław, s. 32. 2. Room 207 Press [kadr z filmu].
2 comments On Obsesja wiary [Siostry Magdalenki]
Muszę przyznać że dzisiejszy wpis fajnie komponuje się z poprzednim, ale nie wiem na ile jest to widoczne, więc pozwolę sobie to przedstawić.
Ale wpierw chciałbym trochę zredefiniować wiarę. Wiara zazwyczaj kojarzy się z religią, bo gdy ktoś pyta się kogoś “czy jesteś wierzący?” zazwyczaj właśnie chodzi mu o wiarę w Boga lub bogów. Jednak co to znaczy “wierzyć”? Myślałem nad tym, szukałem rozwiązań i najlepsze rozwiązanie jakie znalazłem to zastąpić słowo “wiara” słowem “zaufanie”, właśnie przez konotacje jakie niesie w tych czasach ze sobą słowa “wiara”.
Wydają mi się to słowa poniekąd w swoim znaczeniu zamienne, a całkowicie mogą odwrócić perspektywę na to wszystko. Bo generalnie sama wiara nie występuje tylko w kontekście religijnym, ale wierzymy/ufamy też innym ludziom. Wiara/zaufanie w autorytety, wiara/zaufanie w specjalistów pozwala nam na to, że możemy przeżyć w tym świecie nie będąc w pełni kompetentnymi ludźmi. Nie musimy znać się na wszystkim.
W poprzednim wpisie opisujesz sytuację z filmu, gdzie bohaterowie nadmiernie wykorzystują dane im zaufanie w udawane role społeczne. W tym wpisie widzę podobny schemat – naiwne obdarzenie zaufaniem, w tym przypadku instytucji religijnej.
Zastanawiam się na czym to wszystko polega. Wydaje mi się, że na taką naiwność w obdarzaniu zaufaniem stać nas gdy my sami nie jesteśmy wystarczająco kompetentni by rozwiązać jakiś problem, a jednocześnie jesteśmy zdesperowani by go rozwiązać. Nie mamy cnoty cierpliwości.
Niektórzy mają nadzieje, że rozwiązaniem na ich problemu będzie ktoś, kto podstępnie kreuje się na specjalistę, inni widzą rozwiązanie w patologicznej formie duchowości. W obu przypadkach bohaterowie, skupieni na znalezieniu rozwiązania swojej kwestii i swojego cierpienia, zdają mi się być zaślepieni.
Cytat Nietzschego jest tu jak najbardziej na miejscu – możemy silnie wierzyć w rozwiązanie naszego problemu i jednocześnie nie poddawać wątpliwościom czy to rozwiązanie jest aby na pewno właściwe. Ale gdzie to nas zaprowadzi? Z drugiej strony jak wątpić nie popadając przy tym w szaleństwo wiecznej autokrytyki w które Nietzsche sam popadł?
Dzięki za komentarz :).
Hm, nie jestem przekonany, czy dobrze rozumiem Twoje uwagi. Oczywiście wiara występuje praktycznie we wszystkich dziedzinach życia – wskazywało na to wielu filozofów, np. William James. W zasadzie niemal cała ludzka wiedza pochodzi z autorytetu – czyli dawania wiary temu, co mówią nam inni, czego uczą nas w szkole, o czym informują nas media itd. Byłaby to chyba właśnie taka forma zaufania, na jaką wskazujesz. Z tego punktu widzenia kwantum wiary w postawie kogoś usposobionego scjentystycznie nie musi być wcale mniejsze niż w postawie katolickiego księdza – tyle tylko, że ten pierwszy tego nie dostrzega.
Problem w tym, że w tym przypadku skrajnie rozmywamy znaczenie słowa “wiara”. Ono jest wieloznaczne. Czym innym są te typy wiary w nauce i codziennym funkcjonowaniu, a czym innym w religii. Sądzę np., że zgoda na przyjmowanie dogmatów w nauce szybko rodzi szereg konsekwencji praktycznych, które potwierdzają ich wartość – i to na poziomie namacalnego, intersubiektywnego doświadczenia. Z wiarą religijną jest z kolei taki problem, że jest niefalsyfikowalna, jej ‘prawda’ rodzi się też wyłącznie w wymiarze osobistym, psychologicznym, subiektywnym – a więc może być fałszem, od początku do końca, nie można z góry tego wykluczyć.
To jest taki obraz, który nie wygląda dobrze – stwarza powierzchowne wrażenie, że wiara religijna jest czymś z gruntu irracjonalnym. A wcale tak nie jest, według mnie jest wręcz przeciwnie. Podszedłbym do tej kwestii od takiej strony: 1. po pierwsze, pozostałbym przy słowie wiara, po 2., spróbowałbym je dookreślić.
Wiara religijna jest pewną osobistą orientacją duchową – to jest coś takiego, o czym często zapominamy. Ateiści zarzucają wierzącym, że roszczą sobie nieuprawnione prawo do wiedzy na temat istnienia Boga. W praktyce wcale tak nie jest. Wierzący w punkcie wyjścia konstatuje swoją niewiedzę na temat rzeczywistości – to jest miejsce, do którego wielu ateistów nawet nie dociera, odpadając już na starcie. Zdając sobie sprawę, że jego istnienie (i istnieje czegokolwiek) jest tajemnicą, staje przed wyborem: UWIERZYĆ w Boga lub nie. Przy czym idea Boga pozostaje tutaj wciąż mglistym wyrazem jakiejś jego wewnętrznej tęsknoty, jest odwrotną stroną tej jego niewiedzy, jakimś upostaciowieniem transcendencji – wbrew temu, co powszechnie się przyjmuje, Chrześcijaństwo opiera się na założeniu, że NIE JESTEŚMY W STANIE POJĄĆ BOGA/JEGO BOSKOŚCI. Wierzący zatem nie wie, że Bóg istnieje, lecz w to wierzy. To jest właśnie ten wewnętrzny zwrot, o którym wcześniej wspomniałem, wynik podjęcia przez niego decyzji na głębokim poziomie duchowym. A to z kolei bardzo przypomina mi “zaufanie”, o którym wspominasz. Wydaje mi się, że w podobny sposób o wierze myśleli dwaj filozofowie: M. Heidegger i K. Jaspers. U nich obydwu występuje motyw religijności jako zdania się na coś, co nas przekracza, ciągłego pamiętania o tym, że sami nie odpowiadamy za własne istnienie.
Zauważ, że z tego punktu widzenia sama wiara – jako to zaufanie – okazuje się pewnym “rozwiązaniem problemu”. Pytanie, czy nie jedynym, który pozostaje w ludzkim zasięgu.